Czym innym jest rozprawianie teoretyczne o Medytacji Chrześcijańskiej, a czym innym jej doświadczanie. Doświadczenia nie da się w pełni przekazać, chociaż osobista relacja jest w stanie oddać jakąś część tego oryginalnego przeżycia. W rozdziale tym zamierzam podzielić się z czytelnikiem doświadczeniem modlitwy. Postaram się opisać moje osobiste przeżycia modlitwy na przestrzeni kilku ostatnich lat, ze szczególnym uwzględnieniem pięciotygodniowych intensywnych dni skupienia w Pustelni Camaldose w Kalifornii jesienią 2000 roku. Zawarte tu są interpretacje mych przeżyć duchowych w czasie pięciu czy sześciu okresów codziennej Medytacji Chrześcijańskiej. Po wstępnym omówieniu dynamiki, która rządzi tą formą modlitwy, przejdę do opisu mych osobistych doznań. Relacje te zostały poddane krytycznej analizie długoletnich praktyków Medytacji Chrześcijańskiej i zostały przez nich uznane za autentyczny przekaz tej metody modlitwy.
Medytację Chrześcijańską na całym świecie praktykowali i praktykują ludzie wszelkiego pokroju i wszystkich profesji. Skąd bierze ona swą siłę i zdolność opróżniania duszy i doprowadzenia modlącego do spotkania z Bożą obecnością? Nie z jakiś tam magicznych mocy mantry. Dla ojca Johna Maina mantra była drogą wiary. Mantra w wydaniu chrześcijańskim jest „dążeniem serca”, by posłużyć się tu określeniem św. Teresy z Lesieux. Mantra wypowiadana umysłem pozostaje ekspresją serca, w tym przypadku oznaczającego całą osobę. Serce w rozumieniu biblijnym jest najgłębszą częścią nas samych, naszym centrum jako osoby.
Mantra stwarza jednocześnie i pustkę i pełnię wewnątrz nas do tego stopnia, że serce staje się jedno bez żadnych podziałów. I tak oznacza to, że skuteczność mantry jest wprost proporcjonalna do stopnia integracji danej osoby i intensywności w zaangażowaniu i oddaniu sprawie modlitwy.
Mantra wyraża złożenie siebie całego Bogu. Oczywiście oddajemy tylko tyle samych siebie, na ile siebie posiadamy. Jest to, więc miara naszej wolności. Święci inwestowali w Boga wszystko, ponieważ nie było w nich żadnego rozdarcia i cieszyli się prawdziwym ubóstwem w duchu. Początkujący robią, co mogą, każdy na miarę swoich możliwości. Pozostają wierni Medytacji Chrześcijańskiej jako aktowi wyrzeczenia się swego myślenia i niezłomną wolą wypracowania w sobie pustki tak, by wypełnił ją sobą Bóg. W tym zawiera się dynamika pustki i pełni modlitwy mantrycznej.
„Ma-ra-na-tha” jest powitaniem biblijnym (1 Kor 16,22) i oznacza „Przyjdź Panie”. W tej modlitwie używana jest nie jako bezpośrednie błaganie, ale jako sposób zwrócenia swej uwagi na Boga w nas. Mantra wyraża niepodzielne i bezsłowne skupienie się na Wielkiej Tajemnicy zamieszkującej w głębi naszego jestestwa. Rozumowe skojarzenia, uczucia i sentymenty są tu traktowane jako niepożądane intruzy, nawet, jeżeli toczą się wokół nabożnych spraw. Bezruch i spokój są jedynym celem; najpierw zewnętrznie, potem aż do pokoju niepodzielnej uwagi skupionej w jednym punkcie. Mantra staje się wyrazem zobowiązania umysłu, który pragnie wyzbyć się wszystkiego, oprócz samej mantry tak, by szeroko otworzyć się na Bożą obecność. Mantra staje się nowym językiem wyrażania miłości do Boga i przyjmowania Jego miłości.
Tak oto ludzka otwartość i Boska obecność stają wobec siebie w bezpośredniej proporcji. Bóg przychodzi według św. Jana od Krzyża, tam gdzie jest dla Niego zrobione miejsce. Mantra jest modlitwą wyzbycia się wszystkiego, oprócz niej samej. Dokonuje przesunięcia modlącego poza to, co mniej ważne do rejonów ducha. Bóg jest Duchem i zamieszkuje w naszym duchu i centrum, poza naszymi zdolnościami tego sobie wyobrażenia. Podróż do Boga pozostawia wszystko inne poza nami i, by znów posłużyć się słownictwem św. Jana od Krzyża, odbywa się ona na stopach miłości i wiary wprost do serca Boga. Tak, więc przejście to w swej idealnej formie jest pozostawieniem wszystkiego na rzecz Wszystkiego, czym jest Bóg. Mantra jest narzędziem czyniącym adekwatnym pierwsze Błogosławieństwo: Jest modlitwą wzywającą nadejście Królestwa Bożego. John Main nie ustępował w swym przekonaniu, że jest dyscypliną, a nie techniką.
Kluczem do wszystkiego jest tutaj oderwanie się. W tradycji monastycznej oderwanie się często utożsamiane jest z czystością serca, zwrotem zaczerpniętym z języka biblijnego. Termin ten jest mniej narażony na błędne interpretacje niż „oderwanie się”. To w języku potocznym może kojarzyć się z apatią, czy też z brakiem poświęcenia. Duchowe oderwanie się, jest poświęceniem najwłaściwszym, takim, które dokonuje właściwego wyboru, we właściwym umiarze i dla właściwych powodów. Ludzie „oderwani” są wolni, zintegrowani i zakorzenieni w Bogu we wszystkich formach ich miłości. Są otwarci na prawdę, ponieważ Słowo Boże jest podstawą ich każdej decyzji. Żyją ze źródła swej samowiedzy a nie z poddaństwa swemu egoizmowi. Wiara w sensie biblijnym jest najlepszym synonimem oderwania się.
Mantra
Zmartwychwstanie
to układ klawiszy
w które stukam. Dość zawiły.
Na klawiaturze myśli.
Ale powtarza się tak często,
Że dobrze go opanowałam.
Z jednego poziomu umysłu
na drugi na dalszy
przeskakują słowa
poszczególne pojęcia,
znowu wracają
jakby zatkał się zlew.
Mimo to jakimś kanałem
odpływa ze mnie lęk.
Słowa i myśli nie znikną
tylko przesuwają się
w górę w dół
Czasem zostają same litery.
Włączyłam minutnik milczenia.
Ewa Elżbieta Nowakowska (Wielkanoc 2007)
fot. wccm.org