...czyli słowo o wartościach monastycznego życia
Dziś wiem, że powinienem być nie lustrem, w którym inny dostrzega swoją ułomność,
lecz oknem, przez które może dostrzec światło.
O. Jan Bereza OSB
W pędzie współczesnego świata, jak na środku autostrady, pośród szumu samochodów, klaksonów i spalin albo też w dusznej kuchni, między garnkami i rondlami obecny jest Jezus. Skoro tak, jest tam też miejsce dla Reguły, wypływającej prosto z serca Jego ucznia Benedykta.
Minęło 1500 lat od czasu kiedy święty Benedykt napisał swoją Regułę. Pisząc ją miał już za sobą doświadczenie trzydziestu lat monastycznego życia a Reguła była trzecią, dla kolejnej z rzędu wspólnoty, której przewodził. Dziś, podobnie jak i wówczas Reguła nadaje rytm życiu tysiącom mnichów i mniszek na całym świecie. Przyglądając się statystykom widzimy, jak bardzo dynamicznie rozwija się życie monastyczne. Na świecie funkcjonuje dziś ponad 1300 wspólnot monastycznych skupiających około 35 tysięcy mnichów i mniszek. Wciąż też coraz więcej jest ludzi poza klasztorami, którzy związani z tymi wspólnotami jako oblaci starają się żyć Regułą w swej codzienności. Reguła Benedyktyńska pomaga bowiem nadać życiu dobry kierunek, nie koniecznie poprzez stawanie się mnichem lecz przez wypełnianie swojego niepowtarzalnego powołania w świecie, tu i teraz. Reguła jest jakby mapą, prowadzącą nas ku życiu monastycznemu i poprzez nie. Monastyczne życie zaś to porządek, który nie jest znamieniem luksusu - jak podkreśla opat Denis Huerre - lecz potrzebą współczesnego człowieka, potrzebą tym bardziej cenną gdy zaczynamy dostrzegać w tym Boże działanie. Monastyczne życie uczy nas, że można żyć chociaż trochę inaczej. Wprowadzając w nasz dzień monastycznego ducha odczujemy, że życie staje się jakby przewietrzone, odświeżone, zaczyna inaczej oddychać by w końcu rozkwitnąć. Można spytać co daje nam takie życie dzisiaj ? Podobnie jak sama Reguła benedyktyńska odwołuje się ono do duchowych oczekiwań nie tylko naszych ale każdych czasów. Ofiaruje nam wielowiekowy, sprawdzony przez tysiące ludzi model duchowego wzrostu. Monastycyzm budzi w nas człowieczeństwo, a temu przecież właśnie służy duchowość. Pokazuje nam prawdziwy smak życia, pomagając jednocześnie w podejmowaniu istotnych życiowych przemian i przyjmując za swoje motto Benedykta: „aby we wszystkim był Bóg uwielbiony”. Duchowość benedyktyńska, tworzy fundamenty wewnętrznego życia nawiązując do pragnień i oczekiwań człowieka. Wielu „skuszonych” lub „uwiedzionych” tym pięknem, jakie wypływa z życia poukładanego, w którym każda rzecz zna swoje miejsce i czas pyta jak to osiągnąć ? Już pierwsze zdanie Prologu (Reguły) podaje nam jakby w pigułce program benedyktyńskiego życia. „Słuchaj synu nauk mistrza i nakłoń [ku nim] ucho swego serca. Napomnienia łaskawego ojca przyjmuj chętnie i wypełniaj skutecznie, byś przez trud posłuszeństwa powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśność nieposłuszeństwa.” Benedyktyńskie życie polega więc na uważnym słuchaniu by w końcu osiągnąć cel. W tym pierwszym słowie ausculta – słuchaj, skrywa się wiele treści, ukryte są tam trzy ziarenka – wartości monastyczne, o których dziś chcę opowiedzieć.
Śluby monastyczne znane też jako wartości benedyktyńskie, są dużo starsze niż znane dziś śluby zakonne. Nie polegają one na wyrzeczeniu się pewnych istotnych dziedzin życia ani na ograniczeniu naturalnych pragnień człowieka chociaż czasem tak właśnie są przedstawiane. Naprawdę jednak stabilitas, conversatio morum i obedientia prowadzą nas ku duchowemu wzrostowi i wolności a nie ograniczeniu i skrępowaniu. Decydując się na życie oblackie, człowiek przyjmuje do swojego życia te trzy wartości starając się żyć nimi na co dzień. Na naszej drodze nie staniemy się od razu święci. Mała święta Teresa jest autorką słów, które niezmiennie mnie zachwycają : „podniesienie szpilki z miłością może nas zbawić”. Wypowiedziała to oczywiście w pewnym kontekście ale i bez niego słyszymy tu zachętę do podążania ku świętości małymi krokami. Święty Benedykt również nie każe nam skakać do nieba w siedmiomilowych butach. Jest realistą, wie jednak, że praktykując wartości monastyczne nawet w najprostszych sytuacjach nasze życie nie może się nie zmienić a codzienność uświęcić.
Stabilitas – bądź jak drzewo, bądź jak wosk!
Stabilitas czyli stałość to wytrwałe mówienie „tak” zawsze, nawet jeśli przychodzi nam to z trudem a może przychodzić często. Stałość jest więc po prostu wiernością i nie odchodzeniem od podjętych zobowiązań. Jest trwaniem i kwitnięciem tam gdzie zostaliśmy zasadzeni. Drzewa stoją w jednym miejscu i im dłużej stoją tym głębsze mają korzenie. Czy więc im dłużej trwam tym łatwiej mi wytrwać ? Chciałoby się powiedzieć, że jest tak w rzeczywistości, zdarza się jednak, że ktoś trwający długo w związku, czy zajmujący się przez lata tą samą pracą nagle odchodzi, porzuca, rezygnuje. Dla czego brakło stałości? Czy przez tak długi czas nie zdążył zapuścić korzeni dostatecznie głęboko ? Nie w tym jest problem. Pojawia się on w wyniku zaniedbania, jest efektem braku troskliwej pielęgnacji uczucia czy pasji. Znam człowieka, męża jednej żony od 40 lat. Opowiadał mi kiedyś, że w dniu swego ślubu obiecał sobie mówić żonie codziennie chociaż jedno miłe słowo, komplement. Jest wierny temu do dziś. Dzięki temu Słońce nie zachodzi nad jego gniewem a wszelkie nieporozumienia, które rzecz jasna czasem się zdarzają, rozwiązują się w pokoju i miłości. Tak właśnie może umacniać się stałość, po przez prosty gest, któremu jesteśmy wierni. Stałości nie należy jednak postrzegać jako bezruchu. Drzewa chociaż pozostają na jednym miejscu rosną, zbliżając się co dziennie bardziej do nieba. Stałość nie jest też zaproszeniem nas do tego by być jak skała ale raczej by stawać się jak wosk, który pozwala się formować, który „ulega” dłoni Stwórcy dzięki czemu nigdy nie pęknie.
Święty Benedykt znający doskonale ludzką naturę przywiązywał do stałości ogromną wagę. Wiedział, że każdy ma pragnienie poczucia swego miejsca i pewnego oparcia. Jesteśmy dziś rozdzierani przez tyle sprzeczności, pochłonięci tak wieloma sprawami, które wydają się nam wykraczać ponad nasze siły. Stając przed wyborem życiowej drogi możemy czasem poczuć się jak w supermarkecie oszołomieni różnorodnością propozycji. Gdzie mam iść? Co robić? Czy wyjechać na misje, lub może oddać się służbie chorym w hospicjum ? Praktykować zen czy studiować teologię? Udzielać się w organizacji chroniącej życie a może stać się wegetarianinem ? Możliwości jest wiele a to w pewnym sensie jest niebezpieczne. Możemy bowiem przeskakując z kwiatka na kwiatek, mając oczywiście zawsze dobre intencje nigdy nie zapuścić korzeni i nie wzrastać a w końcu przewrócić się.
Stałość monastyczna w przeciwieństwie do tej chaotycznej gonitwy oznacza akceptacje konkretnej wspólnoty i zgodę na to a nie inne miejsce, w którym jestem jako mojej drogi do Boga. „Człowiek, który dobrowolnie ogranicza swoją przestrzeń życiową do jednego budynku i kilku akrów ziemi do końca życia, udowadnia przez to że zadowolenie i samorealizacja nie polegają na ciągłych zmianach. Prawdziwe szczęście można osiągnąć tu i teraz”. Myśląc o stałości zobaczyłem kiedyś, że jest ona jak mur chroniący nas również przed ogniem „słomianego zapału”. Pomaga wytrwać w podjętym wyborze a jej towarzyszką jest cnota długomyślności, broniąca nas przed rezygnacją i zniechęceniem.
Conversio morum – czy to wywrócenie życia do góry nogami?
Conversio morum, określana w niektórych manuskryptach słowem conversatio, rozumiana jest jako „zmiana obyczajów” lub „zmiana stylu życia”. Jest to również stopniowy wzrost w stronę życia monastycznego. Niektóre osoby, rozważające możliwość podjęcia oblackiej drogi odczuwają pewien niepokój związany z nie do końca jasnym rozumieniem tej wartości. Czasem wyobrażają sobie radykalne zmiany i pytają: „czy to oznacza, że teraz moje życie stanie na głowie?”. Nie, nie na tym polega conversio morum. Przemianę tą rozumieć należy raczej jako „codzienne, wytrwałe odkrywanie nowych możliwości w zakresie „mikro-przewrotów”. Codzienność dostarcza nam wiele możliwości takich małych zmian. Może być to po prostu uśmiech, jeśli zazwyczaj nie często gości na twej twarzy. Może być to w końcu trochę wyrozumiałości wobec innych, zmiana sposobu prowadzenia rozmowy telefonicznej z osobą, która Cię irytuje. Tak czy inaczej jest to zawsze jakaś praca nad sobą. Znam oblata, który postanowił sobie nie pozostawiać nigdy brudnych naczyń w zlewie do rana. W efekcie czasem zmywa je w ostatnim momencie śpiąc już prawie. Niektórzy sądzą, że to dziwactwo ale my wiemy, że to znakomite ćwiczenie duchowe. Sam również niejako po benedyktyńsku staram się wyszorować codziennie przynajmniej jeden garnek czy kilka talerzy medytując przy tym przy okazji. Zmianą obyczajów może być również zmiana swych nie do końca dobrych przyzwyczajeń, zastępując je czymś pożytecznym dla ducha i ciała. Może więc być to słuchanie muzyki przed snem zamiast siedzenia do późna przed telewizorem, czy poranny jogging w miejsce zbyt długiego wylegiwania się. Bardzo podoba mi się porównanie conversio morum do codziennego wyrzucania „śmieci” ze swego życia i koncentrowania się na tym co jest w nim skarbem. Pięknym nawykiem może być też okazywanie wdzięczności Panu Bogu i ludziom za wszystko co dobrego a czasem i złego (ku przestrodze) otrzymujemy. Wil Derkse, oblat benedyktyński opactwa św. Willibrorda w Holandii tłumaczy conversio morum w taki sposób: „ Codzienne ćwiczenie się w rezygnacji z marzeń, na rzecz zainteresowania się osobą, która oczekuje naszej odpowiedzi, jest przykładem wcielania w życie drugiego ślubu benedyktyńskiego…”. Dobrym dla nas przykładem conversio jest wprowadzenie w życie codziennej Medyacji. Stałość pomaga nam w niej wytrwać, zmiana obyczajów sprawia, że ta praktyka staje się w ogóle możliwa. Podczas gdy stałość ma miejsce centralne przemiana obyczajów zakłada potrzebę ciągłej przemiany siebie samego. „Kiedy zastanowimy się nad koncepcją conversio morum, u św. Benedykta, tym naszym najbardziej tajemniczym ślubem, który jest również najbardziej zasadniczy, dostrzeżemy w nim całkowite poddanie się jakiejś wewnętrznej przemianie. Zawierzenie, które ma nas uczynić całkowicie nowymi ludźmi." (T. Merton) Niesie to ze sobą ciągłe obumieranie ziarna, tak jeśli chodzi o śmierć kończącą nasze ziemskie wędrowanie jak i o te pomniejsze w ciągu życia umierania przynoszące nam życie. Chrystus jednak zawsze idzie przed nami. Jest On drabiną, - jak czytamy w konferencjach kartuskich - której każdy szczebel prowadzi zawsze do następnego. Mamy oparcie w tej drabinie łączącej ziemie z niebem a Bóg wzywa nas do wspinania się po niej. Zmiana obyczajów jest więc również nieustannym, wiernym słuchaniem Pana i wypełnianiem Jego słowa. Sens tej wartości wybrzmiewa w słowach św. Pawła „ Zapominając o tym co za mną, wytężając siły ku temu co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie…”.
Obedientia czyli naucz się słuchać sercem
Trzecim ziarenkiem, które niejako dokładnie zawiera się w pierwszym słowie Reguły jest obedientia, czyli posłuszeństwo. Słowo to wywodzi się ze zwrotu ab -audiare, który można tłumaczyć jako ”słuchanie ze szczególną uwagą”. W pierwszym i podstawowym pojęciu posłuszeństwo to po prostu wykonywanie poleceń swego przełożonego. Nie jest ono zbyt popularne gdyż nie jest dobrze kojarzone. Często przywodzi na myśl ślepą dyscyplinę, wykorzystywanie podwładnych czy nawet niewolnictwo. Obedentia jest czymś zgoła innym. Jest ona słuchaniem z uwagą a nawet pewnym dyskretnym uprzedzaniem potrzeb drugiej osoby, gdy staramy się usłużyć jej tak jak tego potrzebuje. Ma ona w sobie coś z savoir vivru. Doskonale więc można ćwiczyć ją przy stole podając komuś np. przyprawy czy koszyk z chlebem sekundę przed tym nim zdąży nas o nie poprosić. Posłuszeństwo to także szacunek. Będąc przełożonym możemy uczyć się traktować pracowników z dobrocią i życzliwością, jak rodzice swoje dzieci. Gdy po dniu pracy myślimy o tym czy byliśmy posłuszni spytajmy siebie czy byliśmy życzliwi i czy staraliśmy się słuchać innych sercem. Ester de Waal opisująca Regułę benedyktyńską wiele miejsca w swej książce poświęca słuchaniu. „Umieć słuchać – piszę Ester- słuchać uważnie, całym sobą i w każdej chwili dnia, jest jedną z najtrudniejszych rzeczy na świecie, a równocześnie czymś koniecznym, jeżeli zamierzamy znaleźć Boga, którego szukamy. Jeżeli przestajemy słuchać, gdy coś wyda nam się trudne do przyjęcia, wówczas możemy przejść obok Boga, nie zauważając Go nawet.” Obedientia to nie tylko słuchanie ale słyszenie tego co mówi się do nas. Istnieje więc ciągła potrzeba uważności, która nie pozwala nam „spać na służbie”. Tak więc posłuszeństwo monastyczne to również przytomne życie, życie nie skostniałe pośród paragrafów, nakazów i zakazów ale elastyczne, umiejące dostosować się do wielu sytuacji, które może nie zawsze są po naszej myśli ale są do przyjęcia. Jest to więc mówienie „tak”, Bogu, który formuje nas przecież również przez niekorzystne dla nas – jak sądzimy – wydarzenia.
Przyglądając się posłuszeństwu pod kontem Medytacji można powiedzieć, że Medytacja niejako mu podlega. Mówiąc inaczej trzeba być posłusznym Medytacji oraz posłusznym czasowi który na nią i tylko na nią jest przeznaczony a także posłusznym i wiernym swej modlitewnej formule.
Podczas mego postulatu, gdy intensywnie rozmyślałem nad wartościami monastycznymi, a wtedy szczególnie nad posłuszeństwem, w pewnym momencie przyszło mi na myśl kadzidło. Pomyślałem, że każda z wartości, które rozważamy jest na początku jakby małym ziarenkiem kadzidła. Twardym i zamkniętym w sobie. Mimo, że istnieje jest dla nas niedostępne, wiemy tylko tyle że jest.. Podobnie jak wiemy, że istnieje, stałość, zmiana obyczajów i posłuszeństwo. Rozmyślanie, którego Przewodnikiem jest Duch Święty powoduje, że drobne
ziarna zaczynają płonąć, uwalniając zapach, który wnika w najmniejsze komórki naszej istoty. Ten zapach wnika w nas pomagając nam rozumieć i żyć wartościami. Wtedy powoli zaczynamy my sami stawać się nimi.
Następnie zrozumiałem, że wartości te gdyby je zważyć wszystkie trzy jednocześnie miały by ciężar taki sam jak każda z osobna. Usłyszałem w sercu jakby wytłumaczenie tego, że jedno słowo Boga ma taką samą wartość jak wszystkie razem. Co z tego wynika? Uważam, że mówiąc o posłuszeństwie, dotykamy jednocześnie stałości jak i przemiany życia. Każda z osobna "waży" tyle ile wszystkie trzy razem.
W końcu trzy wartości jawią mi się także jako okna przez które widać ogród. Każde okno jest trochę inne jednak wszystkie należą do tego samego budynku i każde ukazuje ten sam widok mimo, że z różnych stron. Ogrodem jest świat na który patrzymy, w którym poruszamy się i jesteśmy. Przez każde z okien wpada do naszego wnętrza tyle samo światła, które łącząc się z innymi jaśnieje w nas potrójnym blaskiem. Możemy spytać po co wyglądać przez te okna? Po co żyć wspomnianymi wartościami? Oczywiście żyć nimi nie musimy miejmy jednak świadomość, że są one wyrazem miłości do Boga i znacznie przyczyniają się do nowej jakości życia pomagając nam żyć pełniej sakramentem chrztu.
Maksym Kapalski
Bibliografia:
Ch. Jamison, Odnaleźć schronienie. Monastyczna droga w codziennym życiu, Znak , Kraków 2008
E. Waal de, Szukanie Boga. Droga św. Benedykta, Tyniec 1999
W. Derkse „Reguła Świętego Benedykta dla początkujących”, Tyniec 2008
Rana Miłości, konferencje kartuskie, Tyniec 2011
fot. M. Kapalski